wtorek, 21 kwietnia 2015

Chapter 14 - What? Carrot?

Mała rada na przyszłość – jak już lubicie jakiś zespół za ich muzykę, która przypadła Was do gustu, to lepiej sprawdźcie jak wyglądają członkowie tego zespołu. To może się Wam kiedyś przydać, np. na imprezie.

Jak się później okazało, w reklamówce, którą przyniósł Mike była śliczna, niebieska sukienka. Natychmiast założyłam ją na siebie, po czym sprawdziłam ile czasu zostało do imprezy i wysłałam Camille oraz Kaitly adres, pod którym rozpocznie się zabawa.
Włączyłam muzykę w telefonie i zatraciłam się w piosence. Po chwili mój telefon ucichł, a następnie znów rozbrzmiały dobrze mi znane słowa. Rozpoczęłam poszukiwania butów pasujących do sukienki, jednak ja, jak to ja, miałam w szafie tylko trampki.

Zdecydowałam się na nowe, białe tenisówki, które jeszcze nie zdążyły się pobrudzić. Włosy związałam w kitkę i, jak zawsze, darowałam sobie makijaż.
Kiedy podeszłam do łóżka, akurat zadzwonił mój telefon. Szybko odebrałam połączenie, nie zwracając uwagi kto dzwoni.

- Hej – odezwał się nieznany mi głos.
- Kto mówi? – zapytałam lekko przestraszona. 

- Ktoś kogo wkrótce poznasz – połączenie zostało przerwane.
Rzuciłam telefonem o ścianę, ale na szczęście nic mu się nie stało. Ja po prostu już wiem jak rzucać, aby niczego nie uszkodzić.

Zaczęłam zastanawiać się, kto mógł do mnie zadzwonić, ale nikt konkretny nie przychodził mi do głowy.

Mój telefon znów wydał z siebie dźwięki, ale tym razem był to SMS. Niepewnie podeszłam do urządzenia i bardzo powoli, tak jakby był to zdradliwy okaz sałaty, podniosłam je. Był to tylko SMS od Camille z pytaniem czy może przyjść do mnie przed imprezą.
Spokojnie odpisałam, a już po chwili ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju.

- Cześć, Lamo – Camille weszła do środka.
- Hej, dosyć szybko przyszłaś- zaśmiałam się.
- Byłam już przed twoim domem – Cam też się uśmiechnęła. – Poza tym, wyglądasz ślicznie! Aż nie wierzę, że masz na sobie sukienkę! Ty nie nosisz sukienek!
- Dziękuję – nieśmiało wygładziłam dół mojego stroju. – Też nie wyglądasz jak zdechnięty i podeptany burak.

Dziewczyna była ubrana w skromną, białą sukienkę z czarnym kołnierzykiem i tego samego koloru paskiem. Na nogach miała również czarne balerinki. Jednak to, co zwróciło moją większą uwagę, był wielki kufer. Jak się okazało, było to przenośny (jeśli masz ciężarówkę) zestaw do makijażu. Kiedy odkryłam jej niecne plany (nałożenie makijażu na MOJĄ twarz) zaczęłam biegać po pokoju, aby Cam mnie nie złapała. Przy okazji wydzierałam się na cały dom.

- Jeśli choć gram tego świństwa dotknie mojej twarzy to cię zabiję! Będę torturować cię koperkiem i wpychać ci go do gardła, póki nie udławisz się tymi chińskimi kosmetykami! – zaczęłam jej grozić po minucie ciągłego biegania.
- Alex! Daj chociaż sobie pomalować rzęsy. – Cam nadal próbowała mnie przekonać.
- Nie! Tak jak kocham pizzę, tak mówię nie! – znów zaczęłam biegać i kiedy chciałam wyskoczyć już przez zamknięte drzwi, zderzyłam się z kimś kto je właśnie otworzył. Prawie miałam bliskie spotkanie z podłogą, ale dzięki mojemu, w miarę dobremu refleksowi złapałam się szafy, która niebezpiecznie się zachwiała. Ponieważ los stwierdził, że uratowanie mnie przed upadkiem to zbyt miły czyn, szafa przewróciła się, powodując ogromny huk.  Musiałam spojrzeć do góry, aby dowiedzieć się kto stanął mi na drodze i po części jest sprawcą tego zamieszania. Nie zdziwiłam się, aż tak bardzo, kiedy zobaczyłam Michael’a.

- Dopiero co sobie stąd poszedłeś – spojrzałam na przyjaciela mrużąc oczy.
- Minęły już dwie godziny i wypadałoby już pojawić się na imprezie – Mike się zaśmiał.

Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że blondyn ma rację.

- W takim razie chodźmy już! – klasnęłam w dłonie, wzięłam telefon i wyszłam z pokoju.
- Nie zapomniałaś o kimś? – spytała Camille.
- Oh, no tak! – przybiłam sobie facepalm’a. – Alex! Idziemy! – zawołałam brata, który już po chwili wyszedł ze swojego pokoju.
- Miałam na myśli siebie – Cam stanęła obok mnie. – Serio nie zauważyłaś, że zostawiłaś mnie u siebie w pokoju?

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że to totalna prawda. Naprawdę zapomniałam o najlepszej przyjaciółce! Ale mam coś na swoją obronę… no bo, gdyby była chodzącą pizzą, to nawet nie musiałaby do mnie mówić, a nigdy nie zapomniałabym o jej obecności.

- O marchewko! Naprawdę zapomniałam! Przepraszam! – szybko przytuliłam przyjaciółkę.
- Spoko, nic się nie stało – dziewczyna odwzajemniła uścisk, ale przez chwilę miałam wrażenie, że coś jest mocno nie tak. Szybko odrzuciłam od siebie te uczucia.

Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu, gdzie już czekał Alex wraz z Michael’em. Pewnie wyszli kiedy przepraszałam Cam.

Podjechaliśmy pod dom chłopaków, skąd dało się słyszeć głośną muzykę. Wchodząc do środka zauważyłam dużo, bardzo dużo, mega dużo, w marchewkę dużo butelek piwa. Część z nich była już opróżniona. Na kanapie oraz dywanie siedzieli znajomi Alex’a, a w kuchni spotkałam Kaitly, z którą się przywitałam. Calum mignął mi gdzieś przed oczyma, ale szybko zniknął za drzwiami do ogrodu. To samo było z Luke’iem i Ashton’em. Mike jako jedyny dotrzymywał mi towarzystwa, jednak również zniknął po kilkunastu minutach.
Mimo iż na początku cieszyłam się, że nie ma zbyt dużo ludzi, później przyszła połowa miasta.

Muzyka była moim zdaniem za głośna i co chwilę ktoś próbował wcisnąć mi piwo do ręki. Ludzie tańczyli na stołach. Jakieś pary poszły na górę i raczej nie chcę wiedzieć co tam robili.

Jako iż nigdy nie byłam na żadnej imprezie, po prostu siedziałam w kuchni, gdzie było najspokojniej. Oczywiście zgubiłam wszystkich moich znajomych z czego nie byłam jakoś specjalnie dumna. Ale w końcu to nie do mnie należał obowiązek pilnowania och. Mogłabym być opiekunką kamieni, bo wiem, że one by mi nie uciekły… chyba. Niezależnie od tego, ja na ludziach się nie znam i umiałabym zgubić dorosłą osobę, która pilnuje mnie.
Blisko północy, kiedy to miałam zamiar znaleźć brata i wrócić do domu, wyszłam z kuchni.
Mam proste pytanie: Czy na każdej domówce pojawia się żywa lama w spódniczce z tiulu? I to nie zwykła lama! To była alpaka! Mój ukochany rodzaj lamy! Ja kocham lamy! To wszystko wina mojego imienia…

Pomijając ten ciekawy fakt o mojej miłości do alpak, po salonie rzeczywiście biegała lama, a ja zdezorientowana, wpatrywałam się w nią.
Kiedy już się otrząsnęłam, powoli podeszłam do zwierzęcia z zamiarem sprawdzenia jego imienia, które pewnie było na obroży. Tak, ta lama miała obrożę! Miałam ochotę zabić człowieka, który założył obrożę temu biednemu zwierzęciu!

- Podoba ci się Marchewka? – zapytał się mnie Luke, który nie wiadomo kiedy podszedł do mnie.
- Co? Marchewka?
- To imię lamy – odpowiedział spokojnie blondyn.
- Fajnie… - spojrzałam na niego z miną wyrażającą, że rozumiem to tak, jak kamień, który znalazł się w shake’u malinowym.


Chłopak odszedł ode mnie i już po chwili zgasły wszystkie światła. Ludzie zaczęli piszczeć, a ja nie wiedziałam co się dzieje. 

Muszę się dużo nauczyć o moich mocach, ponieważ ze strachu sprawiłam, że momentalnie wszyscy zamilkli i przestali się ruszać. Chyba ich zamroziłam.
Jeszcze bardziej przerażona skuliłam się pośrodku tego martwego zamieszania i zaczęłam płakać. A ja rzadko kiedy płaczę. 

sobota, 4 kwietnia 2015

Chapter 13 - Party with snakes

Czasem zastanawiam się czy nie powinnam zapisać się do jakieś szkoły gdzie uczą spostrzegawczości. Jestem naprawdę beznadziejna w tej sztuce. Chyba każdy potrafi zauważyć ścianę, która stoi naprzeciw was CAŁY CZAS, wy się na nią patrzycie CAŁY CZAS… No cóż, ja na nią wpadłam. Albo lepszy przykład: Kaitly mówi, że zaraz wpadnę do basenu. Zrozumiałam, widzę basen… Ale idę dalej i do niego wpadam! No przecież to jest nienormalne! To są jakieś żarty. Jestem pewna, że głupie ananasy w tiulu robiły sobie ze mnie żarty i przesunęły basen bliżej mnie, albo namieszały mi w mózgu… Każda opcja jest bardziej możliwa od tego, że moja spostrzegawczość jest na poziomie ‘minus geniusz sarkazm’.
Po wspólnych zakupach z chłopcami oraz po moim ‘porwaniu’ zostałam odwieziona do domu, gdzie czekał na mnie brat. Nie, nie Alex. Czekał na mnie Jack.
- Cześć, siostra. Gdzie byłaś? – zapytał, wychodząc z kuchni.
- Na zakupach z Michael’em.
- Tym Michael’em?! Spotkałaś go? Kiedy? – Jack zaczął cieszyć się jak… Nie wiem jak co, ale skakał jak baran na pastwisku.
- Spotkałam go w walentynki. Odnowiliśmy kontakty.
- Tak się cieszę! – chłopak przytulił mnie, a potem podrzucił i złapał. Tak jakbym nic nie ważyła. – Zaproś go tutaj. – powiedział, kiedy znów postawił mnie na ziemi.
- Dzisiaj jest u nich impreza. Przyjdź – Jak ja mam powiedzieć bratu, że jutro mnie już nie będzie?
- O której?
- O osiemnastej. Widziałeś Alex’a? – szybko zmieniłam temat.
- Jest w swoim pokoju.
Podziękowałam bratu i szybko pobiegłam, aby spotkać się z bliźniakiem. Tak, jak mówił Jack, zajrzałam do pokoju, ale kiedy dostrzegłam, że nikogo w nim nie ma poszłam szukać dalej. Stwierdziłam, że Alex może być w moim pokoju. Odkąd pamiętam, zawsze, kiedy nie wiedział co robić, siedział u mnie i sprzątał w mojej szafie. Nie oceniajcie go! Przecież każdy starszy brat sprząta swojej siostrze w szafie, kiedy mu się nudzi.
Tak, jak się spodziewałam, Alexander siedział na podłodze i składał kilka moich koszulek.
- Już mnie pakujesz? – zażartowałam, opierając się o framugę drzwi. – Dam sobie radę sama.
- Nie sądzisz, że to trochę zła pora na żarty? Jutro musimy wyjechać, a nasze rodzeństwo nawet o tym nie wie!
- Właściwie… - zaczęłam. – Mamy tych samych rodziców, oni muszą coś wiedzieć o tej szkole!
Jak mogliśmy wcześniej na to nie wpaść? Przecież rodzice mogli coś powiedzieć Lucy, Nicolas’owi, Jack’owi albo Kanya’i. Może oni też byli w tej szkole? Albo jadą razem z nami? Jesteśmy spokrewnieni! Możliwe, że oni również mają magiczne umiejętności! Ale chyba by nam o tym powiedzieli? Prawda?
- Trzeba się ich zapytać – zaproponowałam.
- Jak chcesz to zrobić? Podejdziesz i powiesz: „Hej, jutro wyjeżdżamy do szkoły, o której nic nie wiemy. Mieliśmy nadzieję, że rodzice coś wam mówili. Przy okazji do tej szkoły wcale nie idą magiczne stwory. A tak poza tym, wiecie czy wilkołaki są bardzo agresywne?” – odpowiedział sarkastycznie Alex.
- Oczywiście, że to nie będzie tak wyglądać, głupi kalafiorze! – pacnęłam brata w głowę.
- Ah? To niby jak? – bliźniak szarpnął mnie za włosy.
- Zostaw mnie paskudna brokuło! – kopnęłam go w piszczel.
- Ty wredna marchewko! Zapłacisz mi za to! – brunet rzucił we mnie poduszką.
Oczywiście rozmowa zakończyła się bitwą. Nie bitwą na poduszki. Nie bójką pomiędzy rodzeństwem, ale bitwą „morską”.
Moim statkiem było łóżko, natomiast Alex był podwładnym wypychanym na morze, żeby zjadły go moje brudne ubrania. Szarpaliśmy się i przezywaliśmy od najróżniejszych rzeczy, ponieważ każde z nas chciało zrzucić drugą osobę na podłogę.
W ostateczności do pokoju wszedł Michael, który nie wiadomo jak dostał się do domu. Gdy nas zobaczył zaczął się śmiać, po czym wyjął telefon i zrobił nam zdjęcie.
- Czasem zastanawiam się czy kiedykolwiek dorośniecie - Mike podszedł do nas i postawił mnie na ziemię. W tym czasie Alex sam zszedł z łóżka. – Hej, Alex. Dawno się nie widzieliśmy – blondyn zwrócił się do mojego brata.
- Mike? To ty? – wymienili się braterskim uściskiem.
- Wiesz już o imprezie?
- Jakiej imprezie? - Alexander spojrzał na mnie.
- Takiej tam pożegnalnej… - machnęłam ręką. – Też jesteś zaproszony. Miałam ci powiedzieć, ale wtedy zaczęliśmy się kłócić… Tak jakoś wyszło – wzruszyłam ramionami.
- Impreza jest dzisiaj o osiemnastej. Przyjadę po was – dodał Mike. – To będzie impreza z wężami!
- Co masz na myśli? – ja i Alex spojrzeliśmy na niego jak na paprykę, która właśnie wyrosła z buta.
- Zobaczycie – Michael się uśmiechnął po czym położył na moim łóżku reklamówkę, z którą przyszedł – Alpaka! Wyślę ci SMS’em adres, żebyś mogła zaprosić znajomych. Pa!

Mike wyszedł z domu, a ja wygoniłam brata z pokoju.  

środa, 1 kwietnia 2015

Chapter 12 - Spanish killer

Nie lubię siatkówki. Ta gra mnie denerwuje. Chociaż czasami lubię pograć w nią ze znajomymi. Nie lubię też słońca. Zawsze staram się ukrywać w cieniu. Niczym wampir… Cóż to całkiem możliwe. Nie lubię kiedy czas płynie, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Tak jak teraz.
Siedziałam w tym samochodzie naprawdę długo. Możliwe, że nawet się zdrzemnęłam. Obudził mnie dzwonek telefonu. I to mojego telefonu! Jak mogłam być taka głupia i zapomnieć, że mam telefon?! Cały czas mogłam zadzwonić po pomoc! Szybko zdjęłam worek z głowy (tak, cały czas miałam niezwiązane ręce!) i wyjęłam telefon z kieszeni spodni.
Dzwonił Mike. Bez zastanowienia odebrałam połączenie.
- Alex! Gdzie ty jesteś? – usłyszałam zaniepokojony głos mojego przyjaciela.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz?!
- Zostałam porwana – odpowiedziała, tak, jakbym codziennie była porywana.
- Co widzisz wokół siebie? – do moich uszu dotarł głos Ashton’a. Pewnie Michael włączył głośnomówiący.
Spokojnie rozejrzałam się po okolicy, która mnie otaczała. Stwierdziłam, że jestem na parkingu, niedaleko samochodu chłopaków.
- Jestem na parkingu – powiedziałam.
- Zaraz tam będziemy! – krzyknął Mike, po czym się rozłączył.
Przez myśl przeszło mi, że nie sprawdzałam czy drzwi są otwarte. Przecież mogłabym sobie normalnie wyjść, wrócić do chłopaków i nic by się nie stało. Jednak gdy tylko dotknęłam klamki ogłuszył mnie alarm samochodowy.
Z przedniego siedzenia podniosła się dziewczyna. Była mniej więcej w moim wieku. Miała długie brązowe włosy.
- O! Hej! Jestem Bianca. Hiszpańska tłumaczka – brunetka podała mi rękę, a ja zdezorientowana wpatrywałam się w nią jak w tańczącego ananasa przebranego za telewizor.
Po chwili wahania jednak uścisnęłam głos Biance.
Chwila! Co? Jaki głos? O mój króliku! Miałam na myśli rękę. Nieważne.
- Alexandra – odpowiedziałam. – To ty mnie porwałaś?
- Tak! To ja! – Bianca się zaśmiała. Już ją lubię! – Ale zanim stwierdzisz, że jestem dziwna lub jakaś chora psychicznie, to powiem ci, że szukał cię hiszpański zabójca.
- Chyba ciebie nie rozumiem  - dobra, jednak ona jest dziwna.
- No bo wiesz… Jestem hiszpańską tłumaczką i pewien człowiek poprosił mnie o przetłumaczenie dokumentu. Było to polecenie od hiszpańskiego zabójcy, no i chodziło o ciebie. To długa historia. Kiedyś ci ją opowiem – dziewczyna poprawiła włosy. – Możesz już iść.
- Dzięki za uratowanie życia? Pa! – szybko otworzyłam drzwi i pobiegłam w stronę wejścia do galerii.
Ostatnio spotykam coraz to dziwniejszych ludzi.
Szłam przed siebie, ale po chwili przypomniało mi się, że Mike mnie szuka, więc zatrzymałam się i do niego zadzwoniłam.
- No, hej. Jest taka sprawa… - zaczęłam rozmowę. – Bo widzisz, stoję przed galerią i nie wiem gdzie jesteś.
Nie dostałam odpowiedzi, bo Michael się rozłączył. Milutko.
- Przed chwilą byłaś porwana i nie wiedziałaś co się dzieje – usłyszałam głos mojego przyjaciela, kiedy do mnie podszedł.
- Oh! Tak się cieszę, że cię widzę! – wtuliłam się w chłopaka. – Gdzie reszta? – zapytałam, zauważając, że pozostała część towarzystwa gdzieś zniknęła.
- Są w samochodzie. Chodź – mówiąc to, Mike wziął mnie za rękę i pociągnął do samochodu.
Kiedy usiadłam na wygodnych siedzeniach, pomiędzy Michael’em, a Luke’iem zaczęły się pytania.
- Jak niby zostałaś porwana? – zaczął Ash.
- Siedziałam w pizzerii i czekałam na was. No i nagle ktoś zasłonił mi oczy. Myślałam, że to któryś z was. I ten ktoś mnie podniósł. I jakoś nie krzyczałam. Właściwie to nic nie czułam. Możliwe, że nawet nie zarejestrowałam tego, że jestem porywana. Nie wiem – wzruszyłam ramionami kończąc moją, długą opowieść.
Chłopcy nie zadawali już pytań. Jechaliśmy w ciszy, dopóki coś mi się nie przypomniało.
- Ej! Przecież nadal nie mam stroju na dzisiejszą imprezę!
- Kupiliśmy ci coś fajnego, jak byliśmy w sklepie bez ciebie – powiedział Calum. – Z tobą nie da się robić zakupów.
- Dzięki – prychnęłam. – O której będzie impreza? Bo poznałam nową koleżankę, która jedzie ze mną do szkoły i ją zaprosiłam.
- A która jest? – zapytał Luke.
- Szesnasta piętnaście – spojrzałam na godzinę w telefonie.
- W takim razie będzie o osiemnastej.

Szybko wysłałam SMS’a do Kaitly, aby powiadomić ją o godzinie i miejscu imprezy. Nie przypominam sobie jakim cudem jej numer znalazł się w moim spisie kontaktów, ale pewnie dziewczyna użyła jakiś mocy. 

poniedziałek, 23 marca 2015

Chapter 11 - You're crazy!

Moja pamięć jest perfekcyjna. Umiem zapamiętać wszystko z lekcji. Wystarczy, że ktoś powie mi coś jeden raz, a ja już pamiętam to do końca życia. To się nazywa pamięć fotograficzna. A tak na serio, to nie pamiętam co jadłam dzisiaj na śniadanie. Chyba, że nie jadłam śniadania? Tego też nie pamiętam... Moja pamięć jest beznadziejna! Nie umiem zapamiętać własnych imion, a co dopiero... czegokolwiek. Mogę się założyć, że jest kilka rzeczy, które miałam dzisiaj zrobić, ale zapomniałam. Na szczęście czasami coś mi się przypomina i wtedy to szybko zapisuję w telefonie. No, ale co mi z tego, jak telefon też gubię?! 
- A Alex też będzie na imprezie? - zapytałam się Michael'a, kiedy siedzieliśmy w pizzerii czekając na zamówienie.
- Tak. Właśnie musimy go o tym powiadomić. Gdzie on jest? 
Po tym pytaniu coś do mnie dotarło. Przecież dziś jest poniedziałek! Jak ja mogłam zapomnieć o szkole? No, ale Jonathan u mnie był... Siostry też mnie odwiedziły... Chłopcy są teraz ze mną. Nikt mi nie przypomniał o tym, że muszę iść do szkoły.
- W szkole - odpowiedziałam, używając zwykłego tonu, tak jakbym ja wcale nie zapomniała o szkole.
- A ty nie chodzisz do szkoły? - zdziwił się Ashton.
- Chodzę, ale zapomniałam o niej dzisiaj - wzruszyłam ramionami. - To przecież normalne, czasem zdarza się zapomnieć o szkole.
- Alex! - Michael się zaśmiał. - Tobie zdarzało się to często. Nie wierzę, że nadal o tym zapominasz. 
Tak, to fakt. Jak byłam młodsza często zapominałam, że chodzę do szkoły i zostawałam po prostu w domu. Potem Mike do mnie przychodził i pożyczał zeszyty. 
- Ale to nie ja mam tutaj najgorszą pamięć! - pokazałam im język.
- O co ci chodzi?
- Pomyśleliście o tym, że nadal macie na sobie stroje różowych królików? - zaczęłam się śmiać jak wariatka, bo ich miny mówiły same za siebie.  - Ha! I kto tu ma okropną pamięć?
- Kiedy chciałaś nam o tym powiedzieć? - spytał się mnie Calum.
- Nigdy.
- Alex, ty tu poczekasz na pizzę, a my pójdziemy po nowe ciuchy, okey? - Michael zaczął wstawać od stołu.
- Jasne, idźcie. 
Kiedy chłopcy poszli, siedziałam sama, jednak nie trwało to długo. Dosiadła się do mnie całkiem obca mi dziewczyna. Czy ja wyglądam jak bilbord z napisem "Totalny samotnik, dosiądź się nieznajomy"? 
- Znamy się? - zerknęłam na dziewczynę, aby upewnić się, że nie jest jakimś potworem pożerającym mózgi, bo swojego nie ma.
- To ty się do mnie dosiadłaś, więc to ja powinnam o to pytać.
- Jestem Kaitly - przedstawiła się.
- Nic mi to nie mówi, przepraszam - próbowałam dać jej do zrozumienia, że nie jest zbyt mile widziana przy tym stoliku.
- Tego się spodziewałam - WARIATKA, WARIATKA, WARIATKA!!! MICHAEL WRACAJ TU!
- Potrzebujesz psychologa? Może mam zadzwonić na policję? - zaczęłam się jednak martwić. W końcu może dziewczyna potrzebuje pomocy?
- Jesteś całkiem bezpośrednia - Kaitly się zaśmiała. - Nie potrzebuję pomocy. Po prostu... wyglądasz mi na dziewczynę, która...
- Która co? - pospieszyłam dziewczynę, ponieważ nie dokańczała zdania przez kilka minut.
- Weźmiesz mnie teraz za wariatkę...
- Dla mnie już jesteś wariatką - przerwałam jej. - Kontynuuj.
- Eh... Która też dostała list z AN - zatkało mnie.
- Kiedy jedziesz? - zapytałam, nadal nie potrafiąc otrząsnąć się z szoku.
- Jutro. - dziewczyna posłała mi nieśmiały uśmiech.
- Ja też!
- Może zaczniemy naszą przyjaźń od początku? - zaproponowała. - Jestem Kaitly.
- Alexandra. Chcesz się do mnie dosiąść?
- Chętnie.
- Wiesz co? - zapytałam - Jesteś szalona!
Rozgadałam się z Kaitly na różne tematy. Dowiedziałam się, że to jej pierwszy rok w szkole, ale ma przyjaciela, który już tam jest. Postanowiłyśmy, że w szkole będziemy trzymać się razem.
W czasie rozmowy zjadłyśmy pizzę, która pojawiła się na stole nie wiadomo kiedy. Chłopaków nadal nie było. Co oni robią? Odkryli Narnię i zamiast wziąć mnie ze sobą to poszli sami? Nie wybaczę im tego!
- Kaitly, chciałabyś przyjść dzisiaj na imprezę, którą organizują moi znajomi? Wysłałabym ci później adres, bo na razie sama go nie znam - zaśmiałam się.
- Chętnie - uśmiechnęła się. - Do zobaczenia później, muszę jeszcze załatwić coś na mieście.
- Pa! - pomachałam jej na pożegnanie. 
No i chłopaków jak nie było, tak nie było. W pewnym momencie chciałam nawet zadzwonić i zapytać się gdzie są, ale wtedy pomyślałam, że pewnie znowu zaatakowały ich fanki. Zamiast więc zadzwonić, wysłałam SMS'a, gdzie napisałam, że mają dziesięć minut i zacznę ich szukać. 
Nagle ktoś mi zasłonił oczy i usta, po czym wziął mnie na ręce wynosząc z pizzerii. Byłam przerażona, ale zamiast miotać się jak miotła na hulajnodze w parku rozrywki zrzucona z największej kolejki, byłam w miarę spokojna. Spokojna, ale nadal przerażona. 
Mój porywacz wrzucił mnie do samochodu i szybko założył worek na głowę, więc jedyne co mignęło mi przed oczyma, to blond włosy. 
Drzwi zostały zamknięte, a do samochodu już nikt więcej nie wsiadł. Byłam sama. Nie rozumiem tego.
Czekałam tak z dobre pół godziny i powoli zaczynałam się dusić. W końcu przez worek nie da się oddychać. Teraz już wiem co czują te biedne ziemniaki, kiedy się je wszystkie wrzuci do czegoś takiego i trzyma się je tam nie wiadomo ile... 


Chapter 10 – Butterfly’s leg!

Jednorożce to piękne, mityczne stworzenia. Są podobne do koni, ale jednak są inne. Są magiczne. Wymyślone jako mit, stały się po części prawdą dzięki ludzkiej wyobraźni. A jednak to nadal mit. Stworzenia idealne, dobre. Przez niektórych uważane jednak za zło. Dla tych pozbawionych radości ludzi, jednorożce to tylko strata czasu. Jednak w bajkach dla dzieci, jednorożce są dobre, uczynne, tajemnicze. Rzadko spotykane stworzenie jest inspiracją dla miliona osób na świecie. To piękne... Dobra, jednak za dużo tej filozofii. Przejdźmy zatem do ważniejszych spraw. Gdybym połączyła żelka z jednorożcem... Więcej byłoby z żelka czy jednorożca? Byłby to żelek z rogiem? A może jednorożec o konsystencji żelka? Lub jadliwy jednorożec... Chciałabym to wiedzieć. To naprawdę ważne! Jak nazwałabym to połączenie? Jednolek czy może Żelrożec? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Gdy spotkam jakiegoś jednorożca to zapytam się go o to. W końcu, w bajkach jednorożce gadają. Prawda?
- Dobra, nie interesuje mnie to, czy Luke został ugryziony, czy też nie. Alex! Jutro Wyjeżdżasz. Trzeba zrobić imprezę pożegnalną! - krzyknął Mike, a Luke spojrzał na niego wzrokiem pełnym oburzenia.
- Fajny pomysł, ale już raz Alex zrobił tu imprezę i Jack nie był zbyt zadowolony...
- W takim razie wracamy do nas! - zadecydował Luke. - Alex, idź ubierz coś nadającego się na imprezę i wróć do nas.
Zrobiłam tak jak rozkazał blondyn i po chwili wróciłam do salonu ubrana w czarną, za dużą bluzkę oraz czarne spodnie. Włosy związałam w kitkę. Zero makijażu - to mój idealny strój na imprezę.
- Jesteś beznadziejna - stwierdził Ashton.
- Oh, dziękuję bardzo Panie Kicający Różowy Króliczku Robiący Perfekcyjnie  Magiczne Fikołki Na Trampolinie - powiedziałam sarkastycznie.
- Co? - Calum spojrzał na mnie pytająco.
- Nieważne - machnęłam ręką. - Ashton, wytłumaczysz czemu jestem beznadziejna? - zrobiłam minę zdezorientowanej, całkowicie niewinnej kapusty.
- To jest impreza pożegnalna, a nie pogrzeb mody - chłopak wyrzucił ręce do góry, w akcie (niepotrzebnego) oburzenia.
- No przecież wiem. Chyba raczej nie jestem nie kumatym źrebakiem mandarynki. 
Cała czwórka przybiła sobie facepalm'y. Tak synchroniczne, że aż pomyślałam, że trenowali to w czasie kiedy się przebierałam. 
- Więc... Zanim rozpoczniemy dobrą zabawę, zabierzemy cię na zakupy i kupimy jakieś... - Calum zlustrował mnie od góry do dołu, niczym projektant mody - ładne ciuchy.
Nie odpowiedziałam już nic. Popatrzyłam tylko na niego jak na wrednego kebaba i poszłam założyć buty. 
Gdy wychodziliśmy z domu, oczywiście potknęłam się jakieś dwa razy na prostej drodze, dlatego Mike wziął mnie na ręce i zaprowadził do samochodu. Przecież nie zabiłabym się upadając z pięć razy! Chociaż... Ja tam wszystko umiem. 
Ashton usiadł za kierownicą, a obok niego usadowił się Luke. Ja zostałam zmuszona do siedzenia pomiędzy Michael'em, a Calum'em.
Kiedy samochód zatrzymał się na czerwonym świetle, z radia usłyszałam pierwsze nuty piosenki mojego ulubionego zespołu. 
- Daj głośniej! - gdy tylko mogłam wyraźniej usłyszeć "She looks so perfect" zaczęłam 'śpiewać'. Chociaż to bardziej brzmiało jak wycie mordowanego wieloryba, jedzącego przeterminowaną kapustę ze straganu, kupioną od kobiety, która już dawno przewracała się w grobie słysząc dźwięki wydawane przeze mnie w czasie śpiewania. 
Kiedy piosenka się skończyła, grzecznie przeprosiłam chłopaków, za to czego musieli wysłuchiwać. No przecież nie jestem wredna jak ketchup, żeby nie przeprosić za rozwalenie słuchu. 
- To było... wow. - stwierdził Calum. - Nigdy więcej nie śpiewaj.
- Umiałbyś lepiej? - uniosłam lewą brew do góry.
Nie dostałam odpowiedzi od Calum'a, ale zamiast tego Ashton dostał ataku histerycznego śmiechu.
- Zabijesz nas, patrz na drogę! - zaczęłam się wydzierać. - Wjedziesz zaraz na to drzewo!
- Alex, to drzewo jest jakiś kilometr od nas - Michael pomachał głową, niedowierzając pewnie, że widzę drzewa z kilometra. A widzę! I co?
Po kilku minutach, podczas, których Ashton nadal śmiał się jak głupi, a ja wydzierałam się co sekundę, że wjedzie na inne samochody, ku mojemu szczęściu, że żyjemy, dojechaliśmy do galerii.
W natychmiastowym tempie wysiadłam z samochodu, wyrzucając z niego przy okazji Mike'a. No przecież musiałam jakoś wyjść! 
- W takim razie, ja idę! - rzuciłam na pożegnanie. - Miło było was poznać!
- Dokąd ty idziesz? - Ashton posłał mi zdezorientowane spojrzenie.
- Przypomnę ci coś. Kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, goniło was stado fanek. Teraz jesteście w miejscu gdzie jest dużo ludzi - uśmiechnęłam się niewinnie. - Nadal nie rozumiesz?
Chłopcy stali w miejscu i pewnie przyswajali moje słowa. Chwilę później Calum uderzył się w czoło, totalnie jakby był psychiczny jakiś. Wrócił się do samochodu i wrócił z czterema parami okularów i czapkami.
- Serio? - spojrzałam na niego, jak na niedorozwiniętą papugę. - Myślisz, że tak was nie poznają?
- Tak. A teraz chodźmy do sklepu. 
Weszliśmy do pierwszego lepszego sklepu z ciuchami. Chłopcy pobiegli na sukienki i co chwilę podchodzili do mnie z nowymi propozycjami. W którymś momencie Luke przyszedł do mnie z bluzką. Nawet mi się podobała, więc wzięłam o kilka rozmiarów większą i poszłam ją przymierzyć. 
- Ładna ta bluzka -  stwierdziłam wychodząc z przymierzalni.
- To jest sukienka - powiadomił mnie Luke. - I wisi na tobie gorzej niż na wieszaku. Czy ty wzięłaś największy, możliwy rozmiar?
- Nie. Były jeszcze większe. Jesteś pewien, że to nie bluzka?
- Tak, jestem pewien.
- I niby dziewczyny w tym chodzą?
- Tak.
- I...
- Przestań już! - blondyn mi przerwał. - Weźmiemy kogoś z personelu i on znajdzie ci idealny strój, bo jesteś totalnie beznadziejna w tej dziedzinie życia.
- Dzięki - prychnęłam, po czym wróciłam do przymierzalni, aby ubrać się w moje kochane ciuchy. 
Gdy dołączyłam do Luke'a stwierdziłam, że serio jestem genialna. W końcu okulary i czapka nie spowodują, że fanki cię nie rozpoznają!
Michael, Calum i Ashton zostali otoczeni, a Luke stał sobie obok mnie z rękami w kieszeniach. No cóż, przecież doskonale ukrył się w przymierzalniach.
- Nie zamierzasz im pomóc? - uniosłam głowę do góry, by spojrzeć na blondyna. Przy moim wzroście, musiałam się nieźle namęczyć. - No wiesz... W końcu to twoi przyjaciele.
- Żeby mnie też zaatakowały? - Luke spojrzał na mnie jak na głupią mandarynkę.
- To co zamierzasz zrobić?
- Wysłać tam ciebie - chłopak wzruszył ramionami.
- Że co?! 
Na szczęście plany niebieskookiego nie zostały zrealizowane, ponieważ do gromadki fanek podszedł kierownik sklepu i kazał im wyjść. 
Motyla noga! Musicie załatwić sobie ochroniarza! - stwierdził, po czym wrócił na zaplecze. 
- Znaleźliście coś? - zapytał Mike.
- Tylko sukienkę, którą Alex wzięła za bluzkę - opowiedział Luke.
- W takim razie szukamy dalej - zadecydował Calum. 
Odwiedziliśmy chyba wszystkie sklepy w galerii, ale znalezienie sukienki dla mnie to nie taka łatwa sprawa. Tym bardziej, że ja nie chodzę w sukienkach. 
- Jestem zmęczona - usiadłam na podłodze pod jednym ze sklepów, a ludzie przechodzący obok mnie dziwnie się patrzyli. Przecież nie mam na głowie karmelowego pączka przyklejonego do niebieskiej chusteczki w groszki własności samego gremlina! - Chodźmy na pizzę.
- Dobry pomysł! 

To był taki przewidywalny ruch...

Chapter 9 - What happened with my hairs?!

Magia. Jeszcze niedawno była to tylko moja wyobraźnia. Teraz sama jestem istotą magiczną. Widziałam magię na własne oczy...A może to wszystko, to dobrze zaplanowany, ale zwykły żart? Może ktoś ma niezły ubaw, patrząc jak się na to wszystko nabieram? Nie wiem tego, ale na pewno się dowiem. Przecież dzisiaj mam użyć swoich mocy...
Po tym jak opowiedziałam o wszystkim Camille, poszłam spać. Zdecydowanie potrzebowałam snu. Tyle się stało od czasu mojej ostatniej wizyty z łóżkiem.
Śniło mi się... no właśnie, co? Wiem, że coś mi się śniło, ale tego nie pamiętam. Zawsze pamiętałam moje sny. Nie ważne...
Obudził mnie dzwoniący telefon. Wstałam z łóżka i przed odebraniem połączenia sprawdziłam, która godzina oraz kto dzwoni. 
- Hej Mike! Po co dzwonisz? - przywitałam go wesoło. Rano mam zazwyczaj dobry humor.
- Cześć Alex! Chciałabyś dzisiaj do mnie wpaść? - zawołał również wesoły Mike.
- Bardzo chętnie, jednak nie za bardzo wiem jak znowu do ciebie trafić. Może ty byś wpadł do mnie?
- Jasne! Wyślesz mi SMS'em swój adres? I mógłbym wziąć ze sobą chłopaków?
- Tak, tak! Zaraz wyślę ci adres. Do zobaczenia!
- Pa, Alex. - Michael się rozłączył.
Szybko wysłałam mu swój adres i postanowiłam się trochę odświeżyć. 
Gdy wyszłam z łazienki, akurat zadzwonił dzwonek do drzwi. Szybko założyłam na siebie bluzę oraz legginsy i zbiegłam na dół otworzyć drzwi. Spodziewałam się Michael'a wraz ze znajomymi, ale wizyta sióstr też chyba nie będzie taka zła. 
- Hej. Co tu robicie? - zapytałam się ich, zanim pozwoliłam im wejść. Bez przesady, to że straciłyśmy rodziców nie znaczy, że od razu je polubię.
- Przyszłyśmy po Jack'a. Dziś jest uroczystość pogrzebowa rodziców, ale nie sądzę, aby ciebie to interesowało - odpowiedziała Lucy, jak zwykle tonem pełnym wyższości. O tym właśnie mówię. Dwie bliźniaczo-żmije, którym brakuje wyczucia stylu.
- Oh, jak ty dobrze mnie znasz - powiedziałam przesłodzonym głosem. - Jack! Miętowe landryny zawitały w twoim domu! Rusz cztery litery i tu zejdź!! - Wydarłam się na cały dom. Tak, tylko przy okazji wspomnę, że nienawidzę landrynek i mięty. Przypadek?
- Stoję obok ciebie - Jack pojawił się u mego boku wystrojony w czarny garnitur.
- Oh to świetnie. Wpadnie do mnie dzisiaj kilka znajomych. Bawcie się dobrze na pogrzebie - mówiąc to wypchnęłam rodzeństwo za drzwi i za nim mogli coś powiedzieć, zamknęłam je na klucz. 
Po kilku minutach znów rozbrzmiał dźwięk sygnalizujący, że ktoś mnie odwiedził. Mając nadzieję, że tym razem to jednak Mike znów otworzyłam mając wielkiego banana na twarzy, ale kiedy zobaczyłam kto tak naprawdę tam stoi... Cóż, banan się trochę zmniejszył.
- Hej, Jessy. Masz pożyczyć cukier? - Tak, Jonathan. Tylko on mówi na mnie Jessy.
- Cześć. Mam cukier, aż tak beznadziejną gospodynią to nie jestem. 
Zaprowadziłam Jonathan'a do kuchni i zaczęłam przeszukiwać szafki, próbując znaleźć cukier. Kiedy już go miałam, oczywiście musiałam kichnąć i wysypałam całą paczkę cukru na podłogę. A brat Jace'a stał obok i się ze mnie śmiał.
- Poczekaj tutaj. W piwnicy powinnam mieć jeszcze kilka paczek cukru. 
Biegiem ruszyłam w kierunku wspomnianego przeze mnie pomieszczenia.
Będąc na dole szybko znalazłam cukier i znów udałam się do kuchni. Zamiast zastać tam Jonathan'a spotkałam Michael'a. Magia
- Hej, co tu robisz? - "mentalny facepalm Alpaka! Przecież go zaprosiłaś" syknęłam moja podświadomość. - Kto cię wpuścił?
- Ja! - powiedział Jonathan, który właśnie wszedł do kuchni w towarzystwie przyjaciół Mike'a.
- Bierz cukier zanim go wysypię i idź już, proszę.
- Dzięki, do zobaczenia Jessy. Na razie chłopaki! - rzucił Jonathan i wyszedł z domu. 
Spojrzałam na zgromadzonych w mojej kuchni i przez moją głowę przebiegł obrazek tańczących, różowych królików. O marchewko! Alpaka co ty masz w tej głowie?! Najdziwniejsze było to, że gdy znów spojrzałam na chłopaków, mieli oni na sobie stroje różowych królików i tańczyli! Co tu się dzieje do jaśminowej chatki z piernika?!
- Co wy robicie? - zapytałam zdezorientowana.
Dopiero wtedy przestali tańczyć i spojrzeli na siebie na wzajem.
- Kiedy się przebraliście? - znów zapytałam.
- Nie wiem, ale kiedy ty zdążyłaś wyprostować włosy? Chwilę temu się kręciły, a teraz są proste. - powiedział Ashton, a ja podbiegłam do piekarnika, aby przejrzeć się w jego szybie. 
Rzeczywiście moje włosy stały się proste. Co się stało z moimi włosami?!
- Która godzina? - zadałam to pytanie mimo iż odpowiedzi byłam bardziej niż pewna.
- Czterdzieści cztery minuty po trzynastej - odpowiedział Calum. - A co? To ma jakiś wpływ na tą dziwną sytuację?
- Żebyś tylko wiedział jak ogromny ma to wpływ. Więc może lepiej usiądźcie. To długa i dziwna historia. 
A więc opowiedzenie zwariowanej części mojego życia zajęło mi godzinę. Przez godzinę siedziałam i gadałam o sobie. Brzmi to egoistycznie, ale chłopakom chyba to nie przeszkadzało. Uważnie mnie słuchali. Gdy skończyłam, czekałam na jakąkolwiek reakcję z ich strony. Cóż, trochę to zajęło.
- Czyli... to nie brzmi logicznie - powiedział Calum.
- Debilu, to jest Alpaka! Przy niej nawet mutant jednorożec ziejący ogniem jest bardziej logiczny - odpowiedział Michael.
- Chyba się z tym zgodzę... - przytaknęłam.
- Pomińmy czy jest to logiczne, czy też nie. Możesz nas odczarować z tych ciekawych stroi? - Ashton dołączył się do rozmowy.
- No, chętnie, ale nie za bardzo wiem jak. - zachichotałam nerwowo. - Do twarzy wam w tym. Możecie tak zostać. Jak chcecie to też pójdę się przebrać i pooglądamy jakieś filmy.
Pokiwali głowami na tak, a ja szybko poszłam po moją ukochaną piżamę aka strój Pikachu.
Gdy zeszłam na dół, na stole w salonie już stało kilka misek popcornu, a z kuchni niósł się cudowny zapach pizzy. 
- Jutro wyjeżdżasz? - spytał Luke.
- No tak. - przeniosłam swój wzrok na blondyna. - Mówiłam przecież.
- Wiem, wiem. - machnął na mnie ręką!
CZY ON WŁAŚNIE MACHNĄŁ NA MNIE RĘKĄ?! CZY ON WIE CZYM TO GROZI?! NA MNIE SIĘ  RĘKĄ NIE MACHA, BO MOGĘ...
Nim skończyłam myśl, Luke wrzasnął.
- Co się stało? - zapytałam zaniepokojona.
- Coś mnie ugryzło w rękę...
- Pokaż to - rozkazałam.
Luke podciągnął rękaw, ale zamiast zobaczyć jakiś śladów czy czegoś, nie zauważyłam nic. 

- Hmm... Cóż możliwe, że to moja wina - uśmiechnęłam się niewinnie. - Całkiem prawdopodobne jest, to że gdy ktoś macha na mnie ręką to go gryzę, no a teraz mając magiczne zdolności nawet nie musiałam się wysilać...
- Serio? - blondyn spojrzał na mnie jak na psychopatkę.
- Oczywiście, że nie! Czy ja wyglądam jak mielony kotlet, tak straszny, że dzieci myślą, że szybciej ja je zjem niż one wezmą widelec?!
- Nie? - zapytał Luke.
- Nie.

Chapter 8 – I can’t believe!

Nie! Nie! Nie! To wszystko miało być inaczej. Całkiem inaczej. Moje życie miało być normalne! Miałam chodzić do szkoły, mieć dwójkę rodziców, rodzeństwo i inne duperele... Co zrobiłam źle? Krzywo wyrzuciłam papierek do śmietnika? A może napisałam test takim pismem, że nauczycielka nie mogła się rozczytać? No co, co do jaśminowej chatki z piernika zrobiłam nie tak!? "Normalność" -  to słowo jest beznadziejne. 
 "       15.02.2015
ZAWIADOMIENIE O PRZYJĘCIU DO SZKOŁY
Zgodnie z zasadami szkoły AN (Analogicznie Niemożliwe) pan/i Alexandra Katherine Kaitly Ruby Jessy Selena Mia Olivia Shailene Alpaka Blood została przyjęta na okres lat dwóch do naszej szkoły."
 Analogicznie? Serio? Jakiś debil to wymyślał?
" Z racji iż pan/i Alexandra Katherine Kaitly Ruby Jessy Selena Mia Olivia Shailene Alpaka Blood została zgłoszona do szkoły zaraz po urodzeniu, zgoda rodziców nie jest wymagana."
Że co?! "Zaraz po urodzeniu"? O ziemniaku, to jest... dziwne?
" Do zgłoszenia została także doczepiona kartka z prośbą o przyjęciu pana/i Alexandra Katherine Kaitly Ruby Jessy Selena Mia Olivia Shailene Alpaka Blood dopiero wtedy, kiedy pan/i Alexandra Katherine Kaitly Ruby Jessy Selena Mia Olivia Shailene Alpaka Blood użyje swoich mocy po raz pierwszy. Z obliczeń naszego własnego jasnowidza (mgr. Ar Aba - dyplomowany) wynika, że pan/i Alexandra Katherine Kaitly Ruby Jessy Selena Mia Olivia Shailene Alpaka Blood użyje tych mocy 16.02.2015 o godzinie 13:43:45."
Też chcę być taka dobra z matmy! Mam nadzieję, że w tej szkole jednak tego nie uczą. 
"Rok szkolny dla pana/i Alexandra Katherine Kaitly Ruby Jessy Selena Mia Olivia Shailene Alpaka Blood rozpoczyna się równo dzień po użyciu pierwszych mocy. W czasie jednego dnia uczeń zobowiązany jest się spakować oraz w razie potrzeby pożegnać się z bliskimi. Równo o 13:43:45 dnia 17.02.2015 pojawi się transport, który zawiezie pana/ią do szkoły."
Błagam niech to będzie limuzyna, błagam niech to będzie limuzyna...
"Przypominamy zasady panujące w szkole:
1. Uczniowie są przydzieleni do pokoi zgodnie z grupami wiekowymi oraz płcią. Nie wolno zmieniać pokoju bez zgody opiekuna.
2. Posiłki są w wyznaczonych porach, których trzeba się trzymać bezwarunkowo:
a) śniadania - od 5:00  do 9:00 - od poniedziałku do piątku
b) śniadania - od 5:00 do 13:00 - weekendy
c) przekąski - od 8:00 do 16:00 - cały tydzień
d) obiady - od 14:00 do 17:00 - od poniedziałku do piątku
e) obiady - od 14:00 do 18:00 - weekendy
f) podwieczorki - od 15:00 do 20:00 - cały tydzień
g) kolacje - od 18:00 do 23:00 - od poniedziałku do piątku
h) kolacje - od 18:00 do 02:00 - weekendy
3. Mundurek obowiązkowo od poniedziałku do piątku - w weekendy uczniowie mogą nosić wybrane przez siebie stroje.
4. Zakaz mocniejszych makijaży oraz butów na wysokim obcasie od poniedziałku do piątku.
5. Nieobecności na lekcjach należy zgłaszać opiekunowi.
6. Zakaz alkoholu, papierosów od poniedziałku do piątku.
7. Cisza nocna obowiązuje od 03:00 do 04:00 od poniedziałku do piątku. W weekendy brak ciszy nocnej.
8. Wakacje, święta, weekendy - spędzamy w szkole!"
Zasady nie są aż tak surowe. Naprawdę. Trochę dziwne jest to, że w czasie wakacji i świąt musimy siedzieć w szkole, ale i tak wydaje się to okey. 
"W razie jakichkolwiek pytań proszę wpisać w swoim telefonie dwadzieścia tysięcy "*", a następnie kliknąć 'zadzwoń'."
Jak niby mam napisać 20000 gwiazdek?! To mi zajmie więcej niż cały dzień!
"Przepraszamy za jakiekolwiek błędy (nowa sekretarka). - dopisane przez dyrektora szkoły Mr. Exartor.
Podpisano: Mr. Exartor."
To zdecydowanie najdziwniejszy list jaki kiedykolwiek dostałam... Chyba zadzwonię do Michael'a... A może do Camille? Możliwe, że Camille mnie zrozumie. Chociaż to Mike ogarnia jaka jestem nienormalna i co zazwyczaj mi się przytrafia. Ciężki wybór...
- Alpaka? - usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili Alex wszedł do mojego pokoju. - Mam dziwne pytanie...
- Dajesz. Nic nie może być dziwniejszego od tego co już się stało.
- Dostałaś może list? - Oh, braciszku nawet nie wiesz jak ciekawy.
- Taki o zawiadomieniu przyjęcia do szkoły?
-  Tak! Dokładnie ten. Też go dostałem.
- Eh, no cóż bracie. 'Bliźniacy'. Mówi ci to coś? - zapytałam się go sarkastycznie.
- Chciałem się zapytać, co o tym myślisz? - oj, dużo myślę.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Pójdziemy do tej szkoły i tyle.
- I tyle... - powtórzył Alex. - Okey. 
I wyszedł z pokoju. Mój brat jest drugą najdziwniejszą osbą jaką znam. Na pierwszym miejscu wygodnie zasiada Mr. Exartor. 
Pozwólcie proszę, niebiosa, że teraz wrócę do moich ważniejszych problemów.
A więc... Michael czy Camille?
Znowu nie dane mi było dokończenie myśli, bo tym razem przerwał mi mój telefon. Kto dzwoni o 4 w nocy?! Nie mogę uwierzyć, że wszyscy mi przerywają!
- Halo? - powiedziałam znużonym głosem.
- Alpaka! Żyjesz! Dotarłaś bezpiecznie do domu? - usłyszałam radosny głos, którego nie kojarzyłam. 
Spojrzałam na wyświetlacz, próbując rozpoznać także nieznany mi numer. Bezskutecznie.
- Kto dzwoni? - zmarszczyłam brwi.
- Tu Luke. Przyjaciel Michael'a.
- Oh! Nie rozpoznałam twojego głosu. Skąd masz mój numer?
- Mike mi dał.
- A skąd on go ma? - nie przypominam sobie, żebym dawała im mój numer.
- Od Calum'a. - Teraz to dopiero zostałam zbita z tropu.
- A ten skąd go ma? - Błagam. Luke powiedz coś sensownego!
- Camille mu dała. - Dziękuję.
- Okey, u mnie wszystko dobrze. Jestem już w domu. Muszę kończyć! Pa!
- Pa!
Mam nadzieję, że nie jest za wcześnie lub za późno na dzwonienie do Camille.
- Hej! - odezwałam się.
- Alexandra! Coś się stało?! Jesteś ranna?! Ktoś cię porwał?! Potrzebujesz pomocy?! Dzwonić na policję?! Gdzie jesteś?! - Camille zadawała setki pytań na sekundę.
- Spokojnie, jestem w domu. Nic mi nie jest...
- To po co dzwonisz do mnie w środku nocy?! - Cam mi przerwała, a w jej głosie można było usłyszeć oburzenie i wściekłość.
- Cóż, pilnie potrzebuję twojej rady.
I opowiedziałam jej wszystko. Jak spotkałam Exartora, o liście, co robiłam u Michael'a. Wszystko. 
A mogłam zadzwonić do Michael'a.
Jednak wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zadzwonienie do Camille będzie najgorszą decyzją w moim życiu. 


Poprawka:
To jest najgorsza decyzja w moim życiu.