wtorek, 21 kwietnia 2015

Chapter 14 - What? Carrot?

Mała rada na przyszłość – jak już lubicie jakiś zespół za ich muzykę, która przypadła Was do gustu, to lepiej sprawdźcie jak wyglądają członkowie tego zespołu. To może się Wam kiedyś przydać, np. na imprezie.

Jak się później okazało, w reklamówce, którą przyniósł Mike była śliczna, niebieska sukienka. Natychmiast założyłam ją na siebie, po czym sprawdziłam ile czasu zostało do imprezy i wysłałam Camille oraz Kaitly adres, pod którym rozpocznie się zabawa.
Włączyłam muzykę w telefonie i zatraciłam się w piosence. Po chwili mój telefon ucichł, a następnie znów rozbrzmiały dobrze mi znane słowa. Rozpoczęłam poszukiwania butów pasujących do sukienki, jednak ja, jak to ja, miałam w szafie tylko trampki.

Zdecydowałam się na nowe, białe tenisówki, które jeszcze nie zdążyły się pobrudzić. Włosy związałam w kitkę i, jak zawsze, darowałam sobie makijaż.
Kiedy podeszłam do łóżka, akurat zadzwonił mój telefon. Szybko odebrałam połączenie, nie zwracając uwagi kto dzwoni.

- Hej – odezwał się nieznany mi głos.
- Kto mówi? – zapytałam lekko przestraszona. 

- Ktoś kogo wkrótce poznasz – połączenie zostało przerwane.
Rzuciłam telefonem o ścianę, ale na szczęście nic mu się nie stało. Ja po prostu już wiem jak rzucać, aby niczego nie uszkodzić.

Zaczęłam zastanawiać się, kto mógł do mnie zadzwonić, ale nikt konkretny nie przychodził mi do głowy.

Mój telefon znów wydał z siebie dźwięki, ale tym razem był to SMS. Niepewnie podeszłam do urządzenia i bardzo powoli, tak jakby był to zdradliwy okaz sałaty, podniosłam je. Był to tylko SMS od Camille z pytaniem czy może przyjść do mnie przed imprezą.
Spokojnie odpisałam, a już po chwili ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju.

- Cześć, Lamo – Camille weszła do środka.
- Hej, dosyć szybko przyszłaś- zaśmiałam się.
- Byłam już przed twoim domem – Cam też się uśmiechnęła. – Poza tym, wyglądasz ślicznie! Aż nie wierzę, że masz na sobie sukienkę! Ty nie nosisz sukienek!
- Dziękuję – nieśmiało wygładziłam dół mojego stroju. – Też nie wyglądasz jak zdechnięty i podeptany burak.

Dziewczyna była ubrana w skromną, białą sukienkę z czarnym kołnierzykiem i tego samego koloru paskiem. Na nogach miała również czarne balerinki. Jednak to, co zwróciło moją większą uwagę, był wielki kufer. Jak się okazało, było to przenośny (jeśli masz ciężarówkę) zestaw do makijażu. Kiedy odkryłam jej niecne plany (nałożenie makijażu na MOJĄ twarz) zaczęłam biegać po pokoju, aby Cam mnie nie złapała. Przy okazji wydzierałam się na cały dom.

- Jeśli choć gram tego świństwa dotknie mojej twarzy to cię zabiję! Będę torturować cię koperkiem i wpychać ci go do gardła, póki nie udławisz się tymi chińskimi kosmetykami! – zaczęłam jej grozić po minucie ciągłego biegania.
- Alex! Daj chociaż sobie pomalować rzęsy. – Cam nadal próbowała mnie przekonać.
- Nie! Tak jak kocham pizzę, tak mówię nie! – znów zaczęłam biegać i kiedy chciałam wyskoczyć już przez zamknięte drzwi, zderzyłam się z kimś kto je właśnie otworzył. Prawie miałam bliskie spotkanie z podłogą, ale dzięki mojemu, w miarę dobremu refleksowi złapałam się szafy, która niebezpiecznie się zachwiała. Ponieważ los stwierdził, że uratowanie mnie przed upadkiem to zbyt miły czyn, szafa przewróciła się, powodując ogromny huk.  Musiałam spojrzeć do góry, aby dowiedzieć się kto stanął mi na drodze i po części jest sprawcą tego zamieszania. Nie zdziwiłam się, aż tak bardzo, kiedy zobaczyłam Michael’a.

- Dopiero co sobie stąd poszedłeś – spojrzałam na przyjaciela mrużąc oczy.
- Minęły już dwie godziny i wypadałoby już pojawić się na imprezie – Mike się zaśmiał.

Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że blondyn ma rację.

- W takim razie chodźmy już! – klasnęłam w dłonie, wzięłam telefon i wyszłam z pokoju.
- Nie zapomniałaś o kimś? – spytała Camille.
- Oh, no tak! – przybiłam sobie facepalm’a. – Alex! Idziemy! – zawołałam brata, który już po chwili wyszedł ze swojego pokoju.
- Miałam na myśli siebie – Cam stanęła obok mnie. – Serio nie zauważyłaś, że zostawiłaś mnie u siebie w pokoju?

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że to totalna prawda. Naprawdę zapomniałam o najlepszej przyjaciółce! Ale mam coś na swoją obronę… no bo, gdyby była chodzącą pizzą, to nawet nie musiałaby do mnie mówić, a nigdy nie zapomniałabym o jej obecności.

- O marchewko! Naprawdę zapomniałam! Przepraszam! – szybko przytuliłam przyjaciółkę.
- Spoko, nic się nie stało – dziewczyna odwzajemniła uścisk, ale przez chwilę miałam wrażenie, że coś jest mocno nie tak. Szybko odrzuciłam od siebie te uczucia.

Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu, gdzie już czekał Alex wraz z Michael’em. Pewnie wyszli kiedy przepraszałam Cam.

Podjechaliśmy pod dom chłopaków, skąd dało się słyszeć głośną muzykę. Wchodząc do środka zauważyłam dużo, bardzo dużo, mega dużo, w marchewkę dużo butelek piwa. Część z nich była już opróżniona. Na kanapie oraz dywanie siedzieli znajomi Alex’a, a w kuchni spotkałam Kaitly, z którą się przywitałam. Calum mignął mi gdzieś przed oczyma, ale szybko zniknął za drzwiami do ogrodu. To samo było z Luke’iem i Ashton’em. Mike jako jedyny dotrzymywał mi towarzystwa, jednak również zniknął po kilkunastu minutach.
Mimo iż na początku cieszyłam się, że nie ma zbyt dużo ludzi, później przyszła połowa miasta.

Muzyka była moim zdaniem za głośna i co chwilę ktoś próbował wcisnąć mi piwo do ręki. Ludzie tańczyli na stołach. Jakieś pary poszły na górę i raczej nie chcę wiedzieć co tam robili.

Jako iż nigdy nie byłam na żadnej imprezie, po prostu siedziałam w kuchni, gdzie było najspokojniej. Oczywiście zgubiłam wszystkich moich znajomych z czego nie byłam jakoś specjalnie dumna. Ale w końcu to nie do mnie należał obowiązek pilnowania och. Mogłabym być opiekunką kamieni, bo wiem, że one by mi nie uciekły… chyba. Niezależnie od tego, ja na ludziach się nie znam i umiałabym zgubić dorosłą osobę, która pilnuje mnie.
Blisko północy, kiedy to miałam zamiar znaleźć brata i wrócić do domu, wyszłam z kuchni.
Mam proste pytanie: Czy na każdej domówce pojawia się żywa lama w spódniczce z tiulu? I to nie zwykła lama! To była alpaka! Mój ukochany rodzaj lamy! Ja kocham lamy! To wszystko wina mojego imienia…

Pomijając ten ciekawy fakt o mojej miłości do alpak, po salonie rzeczywiście biegała lama, a ja zdezorientowana, wpatrywałam się w nią.
Kiedy już się otrząsnęłam, powoli podeszłam do zwierzęcia z zamiarem sprawdzenia jego imienia, które pewnie było na obroży. Tak, ta lama miała obrożę! Miałam ochotę zabić człowieka, który założył obrożę temu biednemu zwierzęciu!

- Podoba ci się Marchewka? – zapytał się mnie Luke, który nie wiadomo kiedy podszedł do mnie.
- Co? Marchewka?
- To imię lamy – odpowiedział spokojnie blondyn.
- Fajnie… - spojrzałam na niego z miną wyrażającą, że rozumiem to tak, jak kamień, który znalazł się w shake’u malinowym.


Chłopak odszedł ode mnie i już po chwili zgasły wszystkie światła. Ludzie zaczęli piszczeć, a ja nie wiedziałam co się dzieje. 

Muszę się dużo nauczyć o moich mocach, ponieważ ze strachu sprawiłam, że momentalnie wszyscy zamilkli i przestali się ruszać. Chyba ich zamroziłam.
Jeszcze bardziej przerażona skuliłam się pośrodku tego martwego zamieszania i zaczęłam płakać. A ja rzadko kiedy płaczę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz