poniedziałek, 23 marca 2015

Chapter 11 - You're crazy!

Moja pamięć jest perfekcyjna. Umiem zapamiętać wszystko z lekcji. Wystarczy, że ktoś powie mi coś jeden raz, a ja już pamiętam to do końca życia. To się nazywa pamięć fotograficzna. A tak na serio, to nie pamiętam co jadłam dzisiaj na śniadanie. Chyba, że nie jadłam śniadania? Tego też nie pamiętam... Moja pamięć jest beznadziejna! Nie umiem zapamiętać własnych imion, a co dopiero... czegokolwiek. Mogę się założyć, że jest kilka rzeczy, które miałam dzisiaj zrobić, ale zapomniałam. Na szczęście czasami coś mi się przypomina i wtedy to szybko zapisuję w telefonie. No, ale co mi z tego, jak telefon też gubię?! 
- A Alex też będzie na imprezie? - zapytałam się Michael'a, kiedy siedzieliśmy w pizzerii czekając na zamówienie.
- Tak. Właśnie musimy go o tym powiadomić. Gdzie on jest? 
Po tym pytaniu coś do mnie dotarło. Przecież dziś jest poniedziałek! Jak ja mogłam zapomnieć o szkole? No, ale Jonathan u mnie był... Siostry też mnie odwiedziły... Chłopcy są teraz ze mną. Nikt mi nie przypomniał o tym, że muszę iść do szkoły.
- W szkole - odpowiedziałam, używając zwykłego tonu, tak jakbym ja wcale nie zapomniała o szkole.
- A ty nie chodzisz do szkoły? - zdziwił się Ashton.
- Chodzę, ale zapomniałam o niej dzisiaj - wzruszyłam ramionami. - To przecież normalne, czasem zdarza się zapomnieć o szkole.
- Alex! - Michael się zaśmiał. - Tobie zdarzało się to często. Nie wierzę, że nadal o tym zapominasz. 
Tak, to fakt. Jak byłam młodsza często zapominałam, że chodzę do szkoły i zostawałam po prostu w domu. Potem Mike do mnie przychodził i pożyczał zeszyty. 
- Ale to nie ja mam tutaj najgorszą pamięć! - pokazałam im język.
- O co ci chodzi?
- Pomyśleliście o tym, że nadal macie na sobie stroje różowych królików? - zaczęłam się śmiać jak wariatka, bo ich miny mówiły same za siebie.  - Ha! I kto tu ma okropną pamięć?
- Kiedy chciałaś nam o tym powiedzieć? - spytał się mnie Calum.
- Nigdy.
- Alex, ty tu poczekasz na pizzę, a my pójdziemy po nowe ciuchy, okey? - Michael zaczął wstawać od stołu.
- Jasne, idźcie. 
Kiedy chłopcy poszli, siedziałam sama, jednak nie trwało to długo. Dosiadła się do mnie całkiem obca mi dziewczyna. Czy ja wyglądam jak bilbord z napisem "Totalny samotnik, dosiądź się nieznajomy"? 
- Znamy się? - zerknęłam na dziewczynę, aby upewnić się, że nie jest jakimś potworem pożerającym mózgi, bo swojego nie ma.
- To ty się do mnie dosiadłaś, więc to ja powinnam o to pytać.
- Jestem Kaitly - przedstawiła się.
- Nic mi to nie mówi, przepraszam - próbowałam dać jej do zrozumienia, że nie jest zbyt mile widziana przy tym stoliku.
- Tego się spodziewałam - WARIATKA, WARIATKA, WARIATKA!!! MICHAEL WRACAJ TU!
- Potrzebujesz psychologa? Może mam zadzwonić na policję? - zaczęłam się jednak martwić. W końcu może dziewczyna potrzebuje pomocy?
- Jesteś całkiem bezpośrednia - Kaitly się zaśmiała. - Nie potrzebuję pomocy. Po prostu... wyglądasz mi na dziewczynę, która...
- Która co? - pospieszyłam dziewczynę, ponieważ nie dokańczała zdania przez kilka minut.
- Weźmiesz mnie teraz za wariatkę...
- Dla mnie już jesteś wariatką - przerwałam jej. - Kontynuuj.
- Eh... Która też dostała list z AN - zatkało mnie.
- Kiedy jedziesz? - zapytałam, nadal nie potrafiąc otrząsnąć się z szoku.
- Jutro. - dziewczyna posłała mi nieśmiały uśmiech.
- Ja też!
- Może zaczniemy naszą przyjaźń od początku? - zaproponowała. - Jestem Kaitly.
- Alexandra. Chcesz się do mnie dosiąść?
- Chętnie.
- Wiesz co? - zapytałam - Jesteś szalona!
Rozgadałam się z Kaitly na różne tematy. Dowiedziałam się, że to jej pierwszy rok w szkole, ale ma przyjaciela, który już tam jest. Postanowiłyśmy, że w szkole będziemy trzymać się razem.
W czasie rozmowy zjadłyśmy pizzę, która pojawiła się na stole nie wiadomo kiedy. Chłopaków nadal nie było. Co oni robią? Odkryli Narnię i zamiast wziąć mnie ze sobą to poszli sami? Nie wybaczę im tego!
- Kaitly, chciałabyś przyjść dzisiaj na imprezę, którą organizują moi znajomi? Wysłałabym ci później adres, bo na razie sama go nie znam - zaśmiałam się.
- Chętnie - uśmiechnęła się. - Do zobaczenia później, muszę jeszcze załatwić coś na mieście.
- Pa! - pomachałam jej na pożegnanie. 
No i chłopaków jak nie było, tak nie było. W pewnym momencie chciałam nawet zadzwonić i zapytać się gdzie są, ale wtedy pomyślałam, że pewnie znowu zaatakowały ich fanki. Zamiast więc zadzwonić, wysłałam SMS'a, gdzie napisałam, że mają dziesięć minut i zacznę ich szukać. 
Nagle ktoś mi zasłonił oczy i usta, po czym wziął mnie na ręce wynosząc z pizzerii. Byłam przerażona, ale zamiast miotać się jak miotła na hulajnodze w parku rozrywki zrzucona z największej kolejki, byłam w miarę spokojna. Spokojna, ale nadal przerażona. 
Mój porywacz wrzucił mnie do samochodu i szybko założył worek na głowę, więc jedyne co mignęło mi przed oczyma, to blond włosy. 
Drzwi zostały zamknięte, a do samochodu już nikt więcej nie wsiadł. Byłam sama. Nie rozumiem tego.
Czekałam tak z dobre pół godziny i powoli zaczynałam się dusić. W końcu przez worek nie da się oddychać. Teraz już wiem co czują te biedne ziemniaki, kiedy się je wszystkie wrzuci do czegoś takiego i trzyma się je tam nie wiadomo ile... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz