poniedziałek, 23 marca 2015

Chapter 10 – Butterfly’s leg!

Jednorożce to piękne, mityczne stworzenia. Są podobne do koni, ale jednak są inne. Są magiczne. Wymyślone jako mit, stały się po części prawdą dzięki ludzkiej wyobraźni. A jednak to nadal mit. Stworzenia idealne, dobre. Przez niektórych uważane jednak za zło. Dla tych pozbawionych radości ludzi, jednorożce to tylko strata czasu. Jednak w bajkach dla dzieci, jednorożce są dobre, uczynne, tajemnicze. Rzadko spotykane stworzenie jest inspiracją dla miliona osób na świecie. To piękne... Dobra, jednak za dużo tej filozofii. Przejdźmy zatem do ważniejszych spraw. Gdybym połączyła żelka z jednorożcem... Więcej byłoby z żelka czy jednorożca? Byłby to żelek z rogiem? A może jednorożec o konsystencji żelka? Lub jadliwy jednorożec... Chciałabym to wiedzieć. To naprawdę ważne! Jak nazwałabym to połączenie? Jednolek czy może Żelrożec? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Gdy spotkam jakiegoś jednorożca to zapytam się go o to. W końcu, w bajkach jednorożce gadają. Prawda?
- Dobra, nie interesuje mnie to, czy Luke został ugryziony, czy też nie. Alex! Jutro Wyjeżdżasz. Trzeba zrobić imprezę pożegnalną! - krzyknął Mike, a Luke spojrzał na niego wzrokiem pełnym oburzenia.
- Fajny pomysł, ale już raz Alex zrobił tu imprezę i Jack nie był zbyt zadowolony...
- W takim razie wracamy do nas! - zadecydował Luke. - Alex, idź ubierz coś nadającego się na imprezę i wróć do nas.
Zrobiłam tak jak rozkazał blondyn i po chwili wróciłam do salonu ubrana w czarną, za dużą bluzkę oraz czarne spodnie. Włosy związałam w kitkę. Zero makijażu - to mój idealny strój na imprezę.
- Jesteś beznadziejna - stwierdził Ashton.
- Oh, dziękuję bardzo Panie Kicający Różowy Króliczku Robiący Perfekcyjnie  Magiczne Fikołki Na Trampolinie - powiedziałam sarkastycznie.
- Co? - Calum spojrzał na mnie pytająco.
- Nieważne - machnęłam ręką. - Ashton, wytłumaczysz czemu jestem beznadziejna? - zrobiłam minę zdezorientowanej, całkowicie niewinnej kapusty.
- To jest impreza pożegnalna, a nie pogrzeb mody - chłopak wyrzucił ręce do góry, w akcie (niepotrzebnego) oburzenia.
- No przecież wiem. Chyba raczej nie jestem nie kumatym źrebakiem mandarynki. 
Cała czwórka przybiła sobie facepalm'y. Tak synchroniczne, że aż pomyślałam, że trenowali to w czasie kiedy się przebierałam. 
- Więc... Zanim rozpoczniemy dobrą zabawę, zabierzemy cię na zakupy i kupimy jakieś... - Calum zlustrował mnie od góry do dołu, niczym projektant mody - ładne ciuchy.
Nie odpowiedziałam już nic. Popatrzyłam tylko na niego jak na wrednego kebaba i poszłam założyć buty. 
Gdy wychodziliśmy z domu, oczywiście potknęłam się jakieś dwa razy na prostej drodze, dlatego Mike wziął mnie na ręce i zaprowadził do samochodu. Przecież nie zabiłabym się upadając z pięć razy! Chociaż... Ja tam wszystko umiem. 
Ashton usiadł za kierownicą, a obok niego usadowił się Luke. Ja zostałam zmuszona do siedzenia pomiędzy Michael'em, a Calum'em.
Kiedy samochód zatrzymał się na czerwonym świetle, z radia usłyszałam pierwsze nuty piosenki mojego ulubionego zespołu. 
- Daj głośniej! - gdy tylko mogłam wyraźniej usłyszeć "She looks so perfect" zaczęłam 'śpiewać'. Chociaż to bardziej brzmiało jak wycie mordowanego wieloryba, jedzącego przeterminowaną kapustę ze straganu, kupioną od kobiety, która już dawno przewracała się w grobie słysząc dźwięki wydawane przeze mnie w czasie śpiewania. 
Kiedy piosenka się skończyła, grzecznie przeprosiłam chłopaków, za to czego musieli wysłuchiwać. No przecież nie jestem wredna jak ketchup, żeby nie przeprosić za rozwalenie słuchu. 
- To było... wow. - stwierdził Calum. - Nigdy więcej nie śpiewaj.
- Umiałbyś lepiej? - uniosłam lewą brew do góry.
Nie dostałam odpowiedzi od Calum'a, ale zamiast tego Ashton dostał ataku histerycznego śmiechu.
- Zabijesz nas, patrz na drogę! - zaczęłam się wydzierać. - Wjedziesz zaraz na to drzewo!
- Alex, to drzewo jest jakiś kilometr od nas - Michael pomachał głową, niedowierzając pewnie, że widzę drzewa z kilometra. A widzę! I co?
Po kilku minutach, podczas, których Ashton nadal śmiał się jak głupi, a ja wydzierałam się co sekundę, że wjedzie na inne samochody, ku mojemu szczęściu, że żyjemy, dojechaliśmy do galerii.
W natychmiastowym tempie wysiadłam z samochodu, wyrzucając z niego przy okazji Mike'a. No przecież musiałam jakoś wyjść! 
- W takim razie, ja idę! - rzuciłam na pożegnanie. - Miło było was poznać!
- Dokąd ty idziesz? - Ashton posłał mi zdezorientowane spojrzenie.
- Przypomnę ci coś. Kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, goniło was stado fanek. Teraz jesteście w miejscu gdzie jest dużo ludzi - uśmiechnęłam się niewinnie. - Nadal nie rozumiesz?
Chłopcy stali w miejscu i pewnie przyswajali moje słowa. Chwilę później Calum uderzył się w czoło, totalnie jakby był psychiczny jakiś. Wrócił się do samochodu i wrócił z czterema parami okularów i czapkami.
- Serio? - spojrzałam na niego, jak na niedorozwiniętą papugę. - Myślisz, że tak was nie poznają?
- Tak. A teraz chodźmy do sklepu. 
Weszliśmy do pierwszego lepszego sklepu z ciuchami. Chłopcy pobiegli na sukienki i co chwilę podchodzili do mnie z nowymi propozycjami. W którymś momencie Luke przyszedł do mnie z bluzką. Nawet mi się podobała, więc wzięłam o kilka rozmiarów większą i poszłam ją przymierzyć. 
- Ładna ta bluzka -  stwierdziłam wychodząc z przymierzalni.
- To jest sukienka - powiadomił mnie Luke. - I wisi na tobie gorzej niż na wieszaku. Czy ty wzięłaś największy, możliwy rozmiar?
- Nie. Były jeszcze większe. Jesteś pewien, że to nie bluzka?
- Tak, jestem pewien.
- I niby dziewczyny w tym chodzą?
- Tak.
- I...
- Przestań już! - blondyn mi przerwał. - Weźmiemy kogoś z personelu i on znajdzie ci idealny strój, bo jesteś totalnie beznadziejna w tej dziedzinie życia.
- Dzięki - prychnęłam, po czym wróciłam do przymierzalni, aby ubrać się w moje kochane ciuchy. 
Gdy dołączyłam do Luke'a stwierdziłam, że serio jestem genialna. W końcu okulary i czapka nie spowodują, że fanki cię nie rozpoznają!
Michael, Calum i Ashton zostali otoczeni, a Luke stał sobie obok mnie z rękami w kieszeniach. No cóż, przecież doskonale ukrył się w przymierzalniach.
- Nie zamierzasz im pomóc? - uniosłam głowę do góry, by spojrzeć na blondyna. Przy moim wzroście, musiałam się nieźle namęczyć. - No wiesz... W końcu to twoi przyjaciele.
- Żeby mnie też zaatakowały? - Luke spojrzał na mnie jak na głupią mandarynkę.
- To co zamierzasz zrobić?
- Wysłać tam ciebie - chłopak wzruszył ramionami.
- Że co?! 
Na szczęście plany niebieskookiego nie zostały zrealizowane, ponieważ do gromadki fanek podszedł kierownik sklepu i kazał im wyjść. 
Motyla noga! Musicie załatwić sobie ochroniarza! - stwierdził, po czym wrócił na zaplecze. 
- Znaleźliście coś? - zapytał Mike.
- Tylko sukienkę, którą Alex wzięła za bluzkę - opowiedział Luke.
- W takim razie szukamy dalej - zadecydował Calum. 
Odwiedziliśmy chyba wszystkie sklepy w galerii, ale znalezienie sukienki dla mnie to nie taka łatwa sprawa. Tym bardziej, że ja nie chodzę w sukienkach. 
- Jestem zmęczona - usiadłam na podłodze pod jednym ze sklepów, a ludzie przechodzący obok mnie dziwnie się patrzyli. Przecież nie mam na głowie karmelowego pączka przyklejonego do niebieskiej chusteczki w groszki własności samego gremlina! - Chodźmy na pizzę.
- Dobry pomysł! 

To był taki przewidywalny ruch...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz