poniedziałek, 23 marca 2015

Chapter 9 - What happened with my hairs?!

Magia. Jeszcze niedawno była to tylko moja wyobraźnia. Teraz sama jestem istotą magiczną. Widziałam magię na własne oczy...A może to wszystko, to dobrze zaplanowany, ale zwykły żart? Może ktoś ma niezły ubaw, patrząc jak się na to wszystko nabieram? Nie wiem tego, ale na pewno się dowiem. Przecież dzisiaj mam użyć swoich mocy...
Po tym jak opowiedziałam o wszystkim Camille, poszłam spać. Zdecydowanie potrzebowałam snu. Tyle się stało od czasu mojej ostatniej wizyty z łóżkiem.
Śniło mi się... no właśnie, co? Wiem, że coś mi się śniło, ale tego nie pamiętam. Zawsze pamiętałam moje sny. Nie ważne...
Obudził mnie dzwoniący telefon. Wstałam z łóżka i przed odebraniem połączenia sprawdziłam, która godzina oraz kto dzwoni. 
- Hej Mike! Po co dzwonisz? - przywitałam go wesoło. Rano mam zazwyczaj dobry humor.
- Cześć Alex! Chciałabyś dzisiaj do mnie wpaść? - zawołał również wesoły Mike.
- Bardzo chętnie, jednak nie za bardzo wiem jak znowu do ciebie trafić. Może ty byś wpadł do mnie?
- Jasne! Wyślesz mi SMS'em swój adres? I mógłbym wziąć ze sobą chłopaków?
- Tak, tak! Zaraz wyślę ci adres. Do zobaczenia!
- Pa, Alex. - Michael się rozłączył.
Szybko wysłałam mu swój adres i postanowiłam się trochę odświeżyć. 
Gdy wyszłam z łazienki, akurat zadzwonił dzwonek do drzwi. Szybko założyłam na siebie bluzę oraz legginsy i zbiegłam na dół otworzyć drzwi. Spodziewałam się Michael'a wraz ze znajomymi, ale wizyta sióstr też chyba nie będzie taka zła. 
- Hej. Co tu robicie? - zapytałam się ich, zanim pozwoliłam im wejść. Bez przesady, to że straciłyśmy rodziców nie znaczy, że od razu je polubię.
- Przyszłyśmy po Jack'a. Dziś jest uroczystość pogrzebowa rodziców, ale nie sądzę, aby ciebie to interesowało - odpowiedziała Lucy, jak zwykle tonem pełnym wyższości. O tym właśnie mówię. Dwie bliźniaczo-żmije, którym brakuje wyczucia stylu.
- Oh, jak ty dobrze mnie znasz - powiedziałam przesłodzonym głosem. - Jack! Miętowe landryny zawitały w twoim domu! Rusz cztery litery i tu zejdź!! - Wydarłam się na cały dom. Tak, tylko przy okazji wspomnę, że nienawidzę landrynek i mięty. Przypadek?
- Stoję obok ciebie - Jack pojawił się u mego boku wystrojony w czarny garnitur.
- Oh to świetnie. Wpadnie do mnie dzisiaj kilka znajomych. Bawcie się dobrze na pogrzebie - mówiąc to wypchnęłam rodzeństwo za drzwi i za nim mogli coś powiedzieć, zamknęłam je na klucz. 
Po kilku minutach znów rozbrzmiał dźwięk sygnalizujący, że ktoś mnie odwiedził. Mając nadzieję, że tym razem to jednak Mike znów otworzyłam mając wielkiego banana na twarzy, ale kiedy zobaczyłam kto tak naprawdę tam stoi... Cóż, banan się trochę zmniejszył.
- Hej, Jessy. Masz pożyczyć cukier? - Tak, Jonathan. Tylko on mówi na mnie Jessy.
- Cześć. Mam cukier, aż tak beznadziejną gospodynią to nie jestem. 
Zaprowadziłam Jonathan'a do kuchni i zaczęłam przeszukiwać szafki, próbując znaleźć cukier. Kiedy już go miałam, oczywiście musiałam kichnąć i wysypałam całą paczkę cukru na podłogę. A brat Jace'a stał obok i się ze mnie śmiał.
- Poczekaj tutaj. W piwnicy powinnam mieć jeszcze kilka paczek cukru. 
Biegiem ruszyłam w kierunku wspomnianego przeze mnie pomieszczenia.
Będąc na dole szybko znalazłam cukier i znów udałam się do kuchni. Zamiast zastać tam Jonathan'a spotkałam Michael'a. Magia
- Hej, co tu robisz? - "mentalny facepalm Alpaka! Przecież go zaprosiłaś" syknęłam moja podświadomość. - Kto cię wpuścił?
- Ja! - powiedział Jonathan, który właśnie wszedł do kuchni w towarzystwie przyjaciół Mike'a.
- Bierz cukier zanim go wysypię i idź już, proszę.
- Dzięki, do zobaczenia Jessy. Na razie chłopaki! - rzucił Jonathan i wyszedł z domu. 
Spojrzałam na zgromadzonych w mojej kuchni i przez moją głowę przebiegł obrazek tańczących, różowych królików. O marchewko! Alpaka co ty masz w tej głowie?! Najdziwniejsze było to, że gdy znów spojrzałam na chłopaków, mieli oni na sobie stroje różowych królików i tańczyli! Co tu się dzieje do jaśminowej chatki z piernika?!
- Co wy robicie? - zapytałam zdezorientowana.
Dopiero wtedy przestali tańczyć i spojrzeli na siebie na wzajem.
- Kiedy się przebraliście? - znów zapytałam.
- Nie wiem, ale kiedy ty zdążyłaś wyprostować włosy? Chwilę temu się kręciły, a teraz są proste. - powiedział Ashton, a ja podbiegłam do piekarnika, aby przejrzeć się w jego szybie. 
Rzeczywiście moje włosy stały się proste. Co się stało z moimi włosami?!
- Która godzina? - zadałam to pytanie mimo iż odpowiedzi byłam bardziej niż pewna.
- Czterdzieści cztery minuty po trzynastej - odpowiedział Calum. - A co? To ma jakiś wpływ na tą dziwną sytuację?
- Żebyś tylko wiedział jak ogromny ma to wpływ. Więc może lepiej usiądźcie. To długa i dziwna historia. 
A więc opowiedzenie zwariowanej części mojego życia zajęło mi godzinę. Przez godzinę siedziałam i gadałam o sobie. Brzmi to egoistycznie, ale chłopakom chyba to nie przeszkadzało. Uważnie mnie słuchali. Gdy skończyłam, czekałam na jakąkolwiek reakcję z ich strony. Cóż, trochę to zajęło.
- Czyli... to nie brzmi logicznie - powiedział Calum.
- Debilu, to jest Alpaka! Przy niej nawet mutant jednorożec ziejący ogniem jest bardziej logiczny - odpowiedział Michael.
- Chyba się z tym zgodzę... - przytaknęłam.
- Pomińmy czy jest to logiczne, czy też nie. Możesz nas odczarować z tych ciekawych stroi? - Ashton dołączył się do rozmowy.
- No, chętnie, ale nie za bardzo wiem jak. - zachichotałam nerwowo. - Do twarzy wam w tym. Możecie tak zostać. Jak chcecie to też pójdę się przebrać i pooglądamy jakieś filmy.
Pokiwali głowami na tak, a ja szybko poszłam po moją ukochaną piżamę aka strój Pikachu.
Gdy zeszłam na dół, na stole w salonie już stało kilka misek popcornu, a z kuchni niósł się cudowny zapach pizzy. 
- Jutro wyjeżdżasz? - spytał Luke.
- No tak. - przeniosłam swój wzrok na blondyna. - Mówiłam przecież.
- Wiem, wiem. - machnął na mnie ręką!
CZY ON WŁAŚNIE MACHNĄŁ NA MNIE RĘKĄ?! CZY ON WIE CZYM TO GROZI?! NA MNIE SIĘ  RĘKĄ NIE MACHA, BO MOGĘ...
Nim skończyłam myśl, Luke wrzasnął.
- Co się stało? - zapytałam zaniepokojona.
- Coś mnie ugryzło w rękę...
- Pokaż to - rozkazałam.
Luke podciągnął rękaw, ale zamiast zobaczyć jakiś śladów czy czegoś, nie zauważyłam nic. 

- Hmm... Cóż możliwe, że to moja wina - uśmiechnęłam się niewinnie. - Całkiem prawdopodobne jest, to że gdy ktoś macha na mnie ręką to go gryzę, no a teraz mając magiczne zdolności nawet nie musiałam się wysilać...
- Serio? - blondyn spojrzał na mnie jak na psychopatkę.
- Oczywiście, że nie! Czy ja wyglądam jak mielony kotlet, tak straszny, że dzieci myślą, że szybciej ja je zjem niż one wezmą widelec?!
- Nie? - zapytał Luke.
- Nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz